Miałem trochę podobną sytuację jak
BajzeR, tylko ja nie musiałem długo czekać na pieniądze.
Sprawczyni zdarzenia była ubezpieczona w PZU. Próbując uniknąć zderzenia czołowego rozbiłem się na znaku drogowym. Do momentu uderzenia zdołałem znacznie wytracić prędkość, więc szkody nie były bardzo duże. Wezwałem policję, pani przyznała się do winy i wydawało się, że wszystko będzie pięknie. Szkodę zgłosiłem tego samego dnia (telefonicznie), następnego zawiozłem niezbędne papiery i na kolejny umówiłem się z rzeczoznawcą. Wszystko szło sprawnie. Problem pojawił się po "wyroku" rzeczoznawcy który chciał skasować mi samochód w którym nawet chłodnica nie była uszkodzona
Migają się od napraw bezgotówkowych jak tylko mogą, a na kasacji zawsze się traci (chyba, że ktoś zrobi sobie na używanych częściach - ja takich nie preferuję).
W sumie wyszło na to, że zupełnie nie z mojej winy, przez kilka dni byłem pozbawiony auta, a na koniec jeszcze musiałem do tego interesu dopłacić. Jeżeli nie byłem sprawcą zdarzenia to firmę ubezpieczeniową powinno guzik obchodzić czy auto opłaca się naprawiać czy nie. Mają zwrócić całkowitą szkodę i koniec. Ale tak mają chyba tylko w erze
Dobrze, że przynajmniej pieniądze wypłacili bez problemów i dosyć szybko.
A ciarki mnie przechodzą jak sobie przypomnę to co powiedzieli mi policjanci jak siedziałem w radiowozie. Stwierdzili, że i tak mam szczęście, że babka była ubezpieczona w PZU, bo to jedyna firma która nie robi większych problemów. Firmy typu "krzak" jakich pełno, trzeba pozywać do sądu żeby dostać swoje pieniądze. Nawet jeżeli sprawczyni zdarzenia przyznaje się do winy
