Przez 3 miesiace robilem u Wlocha w malej firmie z Reggio Calabria,
gdzie byly 3 samochody i 5 naczep. Dziennie jezdzilo sie po 12 godzin
we Wloszech, przepisowo po Francji i wolna amerykanka w Hiszpanii.
Raz mialem wyjazd z Napoli w dosc nie ciekawym, ale ciekawym
kierunku, bo do Gebze.... za Istambulem.
Poczatkowo jechalem niechetnie, ale potem stwierdzilem ze jakies
urozmajcenie musi byc. Autostrada Slonca jechalem do Napoli po jakies
aluminiowe skrzynki. Jechalem samym koniem, bo naczepa zostala w
Napoli. Tam oczywiscie zastalem nowiutka Cardi
. Oczywiscie
nawalona aluminium, jak zobaczylem co sie dzialo na pace to
oczywiscie szlak mnie trafil, bo zaladowane bylo fatalnie. musialem
to jakos spiac pasami. Szarpanie sie z tym wszystkim zajelo mi okolo
3 godzin. Potem jazda w kierunku Bari A16ka. Oczywiscie 92-93 bo taka
predkosc "obowiazuje" na polodniu Italii. Dojechalem do portu w
Brindisi, oczysiscie wszystko zalatwialem sam, i 6 godzin mialem
czekac na prom do Grecji. Wokolo mnie stalo pelno Turasow, glownie w
Dafach i Renowkach, dalej widzialem Grekow. Oczywiscie zdrzemnac sie
nie dalo, bo taki byl jazgot od rozmow, krzykow i miedzynaczepowych
imprezek.
Po 6 godzinach podjezdzalem na dojazd promowy, oprocz mojej byly
jeszcze moze 2 ciezarowki na wloskich blachach. Po wjezdzie na prom,
plynelem w strone Grecji. Mialem swoja kajute, w ktorej i tak nie
siedzialem, przez 6 godzin[tyle trwal rejs] siedzialem na gornym
pokladzie statku albo w mesie. Po doplunieicu do
miasta...Igoumenitsa...czy jakos tak. Musialem na chwile stanac na i
tak waskim poboczu, bo tak naprawde nie wiedzialem jak jechac.
Oczywiscie Turasy, Grecy trabili mijali omal mi nie rozwalili
lusterka, ktore w jednym momencie szybko przyciagnelem, bo jakis
zlosliwy Turas z premiumki omal mi go nie zabral.
Po kilku chwilach wnikliwej analizy mapy zlapalem azymut na landowke
nr 6. Jadac tamtedy mialem wieksze emocje i wrazenia niz po
najlepszym filmie akcji. To co tam widzialem, rzadko sie widzi, ot
jakis Grek wyprzedzil mnie na zylete, zmiescil sie w waska szpare
[gdzies ok. 2-3 metrow] miedzy mnie a ciezarowke jadaca z naprzeciwka
ciezarowke, potem na luku drogi oczywiscie bez pasow na jezdni,
wyprzedzal mnie autobus pelny ludzi, ja mialem 75-80 na budziku a co
dopiero ten autobus. Na skrzyzowaniu gdzie musialem zmienic droge z 6
na 15 przydal sie stary neapolitanski zwyczaj. Nie patrzac czy mam
czerwone czy zielone czy w ogole jakies swiatlo, nie patrzac na to
czy mialem STOP czy znak pierwszenstwa czy nawet nakaz jazdy prosto,
mimo ze na wprost byla gora [wtedy juz nic by mnie nie zdziwilo],
nacisnelem klakson, zaczelem pulsacyjnie mrygac dlugimi i wbilem sie
na skrzyzowanie. Lekko wykrecilem, oczywiscie omal w zachodzaca
naczepe nie uderzyl nastepny grek, ktory juz sie nie cierpliwil ze mu
zagrodzilem droge.
JAdac dosc szeroka landowka, zdziwilem sie ze jest tyle pasow,
wydawalo mi sie ze w jedna strone moze jechac jeden samochod, no gora
2, ale tam naraz jechalo 5 samochodw i wszyscy sie wyprzedzali,
oczywiscie ja mialem srednio po 2 naraz z lewej i 1-2 z prawej. Nie
mowiac juz o wyprzedzajacym mnie autokarze tureckim z prawej.
Oczywiscie ja caly czas jechalem miedzy 75 a 80. Na stacji
benzynowej, gdzies w Grecji, bo nawet nie wiem gdzie to dokladnie
bylo, zatankowalem swoja gablote i poszedlem zaplacic za paliwo,
oczywiscie musialem sie wyklocac o reszte. Wracajac do auta widzialem
jak jakies szczeniaki sie interesuja co mam na pace, jak mnie
zobaczyly to zwialy biegiem. Jechalem dalej, stwierdzilem ze nie
zasne poki nie dojade do autostrady. To juz byla gdzies moja
dwudziesta ktoras godzina bez snu, a i tak nie chcialo mi sie spac,
bo sytuacja na drodze, byla tak nie zwykla i tak trzymajaca w
napieciu, ze do glowy mi nie przyszlo zeby walnac sie spac.
Nad ranem dojechalem do miasta Katerini, i stamtad uderzylem na
autostrade nr 1 w kierunku Salonik. Podjechalem na pierwsza stacje i
tam walnelem w kime. Obudzilem sie chyba po 12 godzinach. Wsiadlem
wiec szybko za kolko, zaczelem nabijac wiatru w zbiorniki i poszedlem
sie odlac. NA plandece zauwazylem wyciety usmiech, widac ktos
cierpial na nie przecietnie silna ciekawosc... Z tym usmiechem,
jechalem dalej. Iveco po gorach jechalo jak burza, ale grecy mieli
mocniejsze gabloty. Stare Scanie Volva po 500KM, Iveco Eurostar to
najslabsze to bylo moje bo 480KM. TAk to jechaly same 520. Po
Salonikach znowu dluga landowka do Turcji. Juz mialem dosc, kwiecien
i 30 stopni, jazda po gorach, krete serpentyny, wcisajace sie w kazda
szpare samochody osobowe i autobusy, ciezarowki zajezdzajace drogi,
nie mowiac juz o braku barierek przy skarpach. W poblizu Komotini
zrobilem 40 minut przerwy, zjadlem cos i wypilem ze 3 kawy.
Pojechalem dalej, droga beznadziejnie odbijala w strone morza, jadac
nie mal wybrzezem dowiedzialem sie ze musze jechac do Edrine na
przejscie, prawie pod granice bulgarska. Wiec po 70km nad morzem
trzeba bylo trzasnac kolo 200 do przejscia. Tam oczywiscie kolejka.
jakies 6km. Zajelo to okolo 14 godzin, bo jak wiadomo poludniowe
narody sa najbardziej pracowitymi na swiecie. Na samym przejsciu
kilku krotnie musialem wkladac eura w paszport zeby w miare szybko
poszlo.
Po 6 godzinach juz bylem odprawiony, i tak zj***y ze nie mialem sily
jechac, pogadalem z jednym celnikiem tureckim[euro w paszport] i
powiedzial ze moge zostac na terminalu. Nastepnego dnia wyjechalem w
strone Istambulu. Autostrada nr 3, oczywiscie na 2 pasach6
samochodw-pas zieleni nie istnieje, pas awaryjny sluzy do normalnej
jazdy a pobocze to nastepne 2 pasy. W jednej chwili mialem
podniesione cisnienie i zaczelem sie scigac z Turasem z firmy Ulusoy.
Mial Actrosa MP2 1850, tyle ze mial ciezko wiec na podjazdach
zostawal w tyle, ale z gorki zjezdzalem na retarderze, a ten turecki
kamikaze chyba zjezdzal na luzie, ja mialem na zjazdach jakies 95, a
tamten smigal obok jakby mial ze 110. I tak do IStambulu, tam
oczywiscie chodnik tez sluzy do jazdy, na jednym skrzyzowaniu
widzialem jak autobus mijal auta stojace w korku przez chodnik, aby
dojechac do przystanku 100 metrow dalej. Przebijajac sie przez
Stambul mozna bylo zobaczyc ciekawe zabudowania, w sumie to juz inna
kultura, wiec o tyle rekompensowalo mi to stanie w korkach. Za
Stambulem do Gebze mialem elegancka autostrade, a wyprzedzanie mnie z
kazdej strony i zajezdzanie drogi wciskanie sie w kazda szczeline
przestalo mi w ogole przeszadzac. W Gebze musailem trafic do jakiegos
faceta, rozladunek byl na podworku, cofalem do tylu jakis kilometr
slalomem miedzy [na szczescie] stojacymi osobowkami. Po rozladunku
mialem na pusto wracac do Grecji... wiec e tym momencie kamien mi
spadl z serca... LUDZIE!! NIGDY WIECEJ TURCJI!!