Taka historia vide Waszej dyskusji o organach i krwi...
Kiedyś dawno temu (jakoś w LO) zacząłem oddawać honorowo krew. Było git póki mieszkałem na miejscu z rodzicami. Potem jak zaczęło się tirowanie - brak czasu i ogólnie przerwy w spuszczaniu juchy.
Niemniej jednak - zawsze jak miałem chwilę spokoju - myk do centrum krwiodastwa i pyk myk woreczek krwi szedł do magazynu.
Pamiętam takie dwie historie typu "tell U bro".
Pierwsza to oddanie krwi i pójście od razu na podlaskie wesele. Wytrzymałem z suchą gębą do północy. Bo "słabo", bo "w głowie się kręci"...Ale słaba wola była i zassałem... Efekt był taki, że do rana zostałem sam na placu boju.
Druga sytuacja była trochę odwrotna

Poszedłem oddać krew totalnie skacowany po grubym piciu. Sądziłem, że mnie wywalą, no ale ankieta, próbka do badań i woła lekarka do gabinetu... Taki fajny milf. Wchodzę, a ta daje mi fikuśne mydło zapakowane w tiule.
Pierwsza myśl: "zachlałem i teraz wali mi spod skrzydła"... Lipa level milion, na twarzy burak... ale co się okazało. W takim stanie jak przyszedłem - mój fenotyp krwi wprawił ich w taką ekstazę, że pani dochtór dała mi te mydło w formie podziękowań (pewnie sama dostała jako chabor).
W centrum prawie się masturbowali, że taki zapas TAKIEGO fenotypu dostaną (do dziś nie wiem co to

)
Do dziś jestem w bazie na krew i szpik. A na organy nie pisałem nic bo nie ma co oddawać. Zgnilizna i fenol
